Chciałam się zgłosić do szpitala psychiatrycznego

W swoim życiu miewam kryzysy psychiczne – mniejsze i większe. Kilka razy było bardzo źle, ale zawsze ktoś przy mnie był. Ostatnio było najgorzej ze wszystkich kryzysów. Chyba po raz drugi w swoim życiu chciałam zgłosić się do szpitala psychiatrycznego, ale uznałam, że nie mogę, bo mam za dużo do zrobienia.

Kolejny miesiąc piekła pod znakiem zapytania szpitala psychiatrycznego

Ostatni miesiąc był katorgą. Nigdy nie czułam się tak rozchwiana emocjonalnie. Nie potrafiłam poradzić sobie z tym, co odczuwam. Raz byłam wesoła, a nagle smutna. Raz było wszystko okej i nagle byłam zła. Moje emocje mnie zalewały, często bez powodu. Czułam złość, mimo że nic się nie stało. Miałam sporo myśli i jedyne, czego pragnęłam to spokoju. Ciszy… Pierwszy raz tak bardzo odczuwałam swoje emocje i nie potrafiłam nad nimi zapanować. Moja złość była tak duża, że gdybym mogła zabić, to bym zabiła.

Te emocje sprawiały, że raniłam osoby dookoła. A to sprawiało, że po chwili było mi smutno i płakałam. A po chwili emocje znowu wracały i byłam w błędnym kole. Potrafiłam z niego wyjść tylko poprzez branie tabletek na uspokojenie.

Z bieguna na biegun

Najtrudniejsza była radość, która nagle zamieniała się na myśli samobójcze. Rzadko odczuwam radość o sporym nasileniu. Ostatnio zdarzało mi się być na wyżynach tej radości, ale bardzo szybko upadałam. Nagle zmieniał się mój nastrój. Po radości przychodził smutek i myśli samobójcze.

Myśli samobójcze, które były nie do zniesienia. Znowu.

Ta nagła zmiana nastroju tylko pogłębiała te myśli samobójcze. Miotało mnie z bieguna na biegun, co było bardzo męczące. Brak możliwości zapanowania nad sobą. To było najtrudniejsze w całym tym doświadczeniu.

Zgłosiłam się na konsultację psychiatryczną

Znowu pojawił się temat szpitala psychiatrycznego. Nie chciałam tam trafić, bo… No właśnie, dlaczego?

Bo co ja bym znowu rodzinie powiedziała? Znowu musiałabym się rozstać z partnerem. Basen mi otwierali, a ja bym poszła do szpitala… Miałam wiele podobnych do ostatnich wymówek. Jednak chyba przede wszystkim nie chciałam przerwać znowu terapii. Wiedziałam, że pójście do szpitala to zawieszenie mojej terapii, a więc skończyłoby się też trudnym powrotem na nią. Ostatni egzamin mi się zbliżał no i obrona – wtedy nie znałam jeszcze terminu obrony.

Na terapii dostałam pytanie, czy nie myślałam o pójściu do szpitala psychiatrycznego

Któregoś dnia, przyszłam do psychoterapeuty w totalnej rozsypce. Miałam poważny kryzys psychiczny. Dzień wcześniej pisałam list samobójczy. Chciałam się zabić, bo nie umiałam znieść tego, co się ze mną działo. Nie umiałam znieść tych emocji, ale też różnych innych spraw, które się pojawiły lub ciągle we mnie trwają. Zwyczajnie chciałam wszystko skończyć… Psychoterapeuta zapytał mnie czy myślałam o powrocie do szpitala psychiatrycznego. Najpierw lekarz psychiatra, przy której się wymigałam z nadzieją, że kolejne leki mi pomogą. A teraz psychoterapeuta… Jasne, że myślałam, ale stwierdziłam, że mi nie pomogli. Wtedy terapeuta powiedział jedną istotną rzecz – „może nie pomogli, ale Pani się nie zabiła”. Stwierdził fakt. Szpital spełnił swoją funkcje – zabezpieczył mnie.

Na terapii nie chciałam rozmawiać. W sumie to chciałam krzyczeć, ale jednocześnie milczałam.

Chciałam być i chciałam zniknąć. Nadmiar emocji wymieszany z pustką po lekach. Bałam się, że terapeuta wezwie pogotowie, ale jednocześnie tego chciałam.

Wiedziałam, że nie jest dobrze… Powiedziałam terapeucie, że nie zgłoszę się sama do szpitala psychiatrycznego, bo zawsze znajdę wymówki. Doszłam wtedy do wniosku, że ktoś musiałby mnie zamknąć w nim „siłą”. Wtedy zapytał się mnie wprost czy tą osobą ma być on. Wzruszyłam ramionami z nadzieją, że tak zrobi. Jednak nie zrobił. Nie byłam wtedy zła ani zawiedziona. Dobra… najpierw byłam zawiedziona, że się NIE DOMYŚLIŁ! Dotarło do mnie, że zrobiłam tak po raz kolejny na terapii i po raz któryś w swoim życiu. Nie powiedziałam wprost o swoich potrzebach, oczekiwaniach. Znowu miałam w sobie dziwną nadzieję i oczekiwania, że ktoś się znowu domyśli, zawalczy o mnie. Wystawiłam po raz kolejny drugiego człowieka na próbę, której nie zdał i dowalałam za to sobie. Tak. Chciałam, żeby wezwał pogotowie.

Chciałam się zgłosić do szpitala psychiatrycznego

Dni były straszne… Wstawałam z myślami samobójczymi. Albo miałam problem ze wstaniem z łóżka, albo nie. Emocje wciąż rządziły się moim ciałem i umysłem. Potrafiłam się cała trząść, bo było ich tak dużo. Ludzie myśleli, że jest mi zimno, a ja trzęsłam się z emocji. Ostatni raz tak się czułam w szpitalu, gdy występowały różne trudne sytuacje. Od miesiąca biorę leki stabilizujące nastrój i leki na uspokojenie, bo inaczej nie potrafię funkcjonować.

Chciałam się zgłosić do szpitala psychiatrycznego, ale uznałam, że mam za dużo do zrobienia. Drugi raz w życiu podjęłam decyzję, że potrzebuję szpitala. Płakałam i mówiłam, że nie mogę, bo kto zrobi to i tamto…

Na jeden miesiąc – czerwiec złożyło się sporo spraw.
  1. Pride mounth – choć mało o tym piszę to tak, dotyka mnie ten temat. Kiedyś przyjdzie czas, w którym będę mieć więcej siły, żeby powiedzieć o sobie i wspierać innych.
  2. Miałam jechać na rekolekcje jako wychowawca – o ironio… Zgodziłam się z racji znajomości z pewnymi osobami, po prostu była to zgoda na pomoc drugiej osobie. To wywołało we mnie sporo lęku, bo odważyłam się mówić o swoich poglądach głośno i nagle znowu musiałam je gdzieś schować na tydzień. Cała organizacja mnie przerażała. Przerażało mnie to, że byłabym tam sama ze swoimi zaburzeniami. Musiałabym się cofnąć o kilka lat i wejść w tą osobę, co kiedyś – bez problemów ze zdrowiem psychicznym, z poglądami zgodnymi z tym co głosi Kościół Katolicki.
  3. Drugą dawkę szczepienia miałam przyjąć dzień przed obroną – lęk przed tym jak będę się czuć.
  4. OBRONA – 24 czerwca mam obronę pracy dyplomowej i to jest mój największy stresor.
  5. Powrót do pracy – po 3 miesiącach wróciłam do pracy. Bałam się tego jak będę się czuć. Bałam się, że będę mieć gorsze dni, a mimo to będę musiała stawić się w pracy.

Przez 3 tygodnie płakałam, że nie mogę iść do szpitala choć chcę, bo rekolekcje, bo obrona… To był dramat. Pozbierałam się z tego i dzisiaj jest po prostu lepiej. Jednak wzbranianie się i życie w kryzysie psychicznym ze świadomością, że nie mogę iść do szpitala, bo mam dużo spraw na głowie jest po prostu trudne i nawet nieodpowiedzialne.

Nie mogłam zostać sama w domu

Byłam w takim kryzysie psychicznym, że nie chciałam zostawać sama w domu. Dzieci wróciły do szkół, pozostała reszta domowników chodzi do pracy. Zostałam ja. Ja i mój kryzys psychiczny.

Pewnego dnia, po raz pierwszy poczułam, że mam granice wytrzymałości. Po raz pierwszy w swoim życiu chciałam do kogokolwiek zadzwonić żeby mi pomógł. Chciałam zadzwonić do partnera, żeby wrócił z pracy o 13, bo nie daję rady.

Najczęściej, gdy mam myśli samobójcze to sobie jakoś radzę – popłaczę się i zazwyczaj mi mija. Ewentualnie płaczę jeszcze dłużej, albo dochodzi samookaleczanie… Różnie, ale wychodzę z takich stanów cało. Zawsze zastanawiałam się gdzie są moje granice wytrzymałości, bo odkładam to zwrócenie się o pomoc czy hospitalizacje, „bo nie jest tak źle, daję radę”.

Ostatnio nie dawałam rady. To był pierwszy raz, w którym czytałam swoje listy samobójcze i uznałam, że mogą być, bo lepszych teraz nie napiszę i nie chcę mi się. Po raz pierwszy przeglądałam swoje zdjęcia z dzieciństwa i analizowałam całe swoje życie. Przeanalizowałam całe 22 lata pod kątem „to było po raz ostatni, już nigdy tego nie doświadczę, nie przeżyję”.

To już nie były myśli samobójcze. Ja wtedy podjęłam decyzję, że kończę z tym wszystkim.

Powstrzymały mnie dwie sprawy:

  1. Nie pożegnałam się z rodzicami. Kilka razy planując swoje samobójstwo byłam u nich, żeby się pożegnać.
  2. Chciałam przytulić partnera po raz ostatni. Po raz ostatni chciałam go dotknąć, poczuć. Jednocześnie wiedziałam, że jak na niego zaczekam to się nie zabiję, bo on na to nie pozwoli. Stałam między młotem a kowadłem. Tak długo płakałam i zastanawiałam się, co zrobić, że kryzys minął.

Przez kilka kolejnych dni partner pracował zdalnie. Nie czułam się stabilnie. Czułam się zagrożeniem dla samej siebie. To jest trudne doświadczenie…

Aktualnie

Przetrwaliśmy tamten czas. Leki stabilizujące zaczynają działać. Dzisiaj skupiam się na chodzeniu do pracy i na obronie – skończyłam ją pisać, została tylko nauka. Szczepienie przyjęłam na początku miesiąca, a rekolekcje (mój turnus) zostały odwołane. Aktualności o moim stanie możecie obserwować na mediach społecznościowych – Instagram i Facebook