Wolę nic nie czuć, niż czuć za dużo

Nigdy nie wiedziałam czy czuję emocje czy nie. Czasami myślałam, że nie potrafię. Nie rozumiałam ludzi, którzy odczuwali emocje. W pewnym momencie nie rozumiałam czego ode mnie chcą najbliżsi, gdy ja nie wybuchałam radością na otrzymany prezent. W pewnym momencie zaczynałam czuć… Aktualnie często mówię, że wole nic nie czuć, niż czuć za dużo.

Albo nie czuję nic, albo czuję za dużo

Przez większość swojego czasu nie czuję nic, albo czuję za dużo. Takie stany są nie do zniesienia. Taka niestabilność… I bardzo często nic pomiędzy.

Poczucie pustki niektórym może być znane, a dla innych niezrozumiane. Poczucie pustki to jest stan, którego nie życzę nikomu. Jednocześnie, gdy emocje mnie zalewają to tęsknie za tą pustką.

Pisząc ten wpis nie czuję nic. Odcięłam się od wszystkiego, choć kilka godzin wcześniej czułam lęk, który był nie do zniesienia. Brzmi fantastycznie? Nie raz tak usłyszałam. „Chciałbym_abym nie być empatyczna i nic nie czuć”. A poczucie pustki to ogromne cierpienie, którego wielu nie rozumie.

I próbujesz wszystkiego, żeby poczuć…

Cięłam się, aby czuć ból, choć ból fizyczny jest inny od emocjonalnego. Cięłam się, bo liczyłam na to, że będę na siebie zła, bo znowu okaleczyłam swoje ciało. Jednak pustka wciąż była. Cięłam się długo (jednorazowo) licząc, że dotrę do siebie. Liczyłam, że zacznę płakać chociażby z tego fizycznego bólu.

Kiedyś miałam idealny sposób na to żeby płakać – oglądałam zdjęcia i słuchałam smutnych piosenek. Długo nie umiałam się pogodzić z utratą przyjaciela jakim był mój chłopak. Jednak po czasie się z tego podniosłam i zdjęcia przestały we mnie wyzwalać smutek. Pustka pozostała.

Dotarłam do tego momentu, że w chwili, gdy pustka mnie dopadała to wyobrażałam sobie śmierć bliskich mi osób. Wyobraź sobie tą pustkę – wyobrażenie śmierci najbliższych, tworzenie scenariuszy kolejnych zdarzeń dopiero wywoływało we mnie smutek, nostalgię i złość, a te doprowadzały mnie do płaczu.

Czasami wyobrażenie swojego pogrzebu i reakcji bliskich sprawia, że płaczę. W tym sposobie jest jeden problem… Zagłębiam się w swoje myśli samobójcze, które są dla mnie zagrożeniem.

Brak uczuć nie jest niczym przyjemnym. A jak widać tonący brzytwy się chwyta. Nieraz zrobiłabym wiele a danych momentach, aby poczuć.

Piłam i jarałam, żeby coś poczuć…

Najczęściej dążyłam do płaczu. Bo to był jedyny konstruktywny sposób rozładowania wszystkiego, co się ze mną działo. Do dzisiaj jest to dla mnie najlepszy sposób na trudne do zniesienia dla mnie emocje. Nawet nie zwracałam uwagi na inne uczucia takie jak radość. Dla mnie takich emocji nie było. Wszystko było w czarnych barwach, ewentualnie szarych, ale nic nie było radością. Do dzisiaj czasami z trudem przychodzi mi powiedzenie, że jestem szczęśliwa. Sama od siebie chyba jeszcze nigdy tego nie powiedziałam. Jedynie na pytanie psychoterapeuty.

Używki były wyzwalaczem „pozytywnych” emocji

Do czasu te używki były dla mnie dobre. Dobrze się bawiłam. Pod wpływem alkoholu lub marihuany było po prostu dobrze. Inaczej niż na co dzień, gdy ten świat wokół mnie był beznadziejny. Jednak nawet to się skończyło. Alkohol sprawił, że nawet po najmniejszej ilości płakałam. Plusem było to, że potrafiłam rozmawiać. Jednak nie o to chodzi, żeby umieć rozmawiać pod wpływem czegokolwiek. Sztuką jest rozmawiać szczerze, będąc trzeźwym_ą.

W pewnym momencie, gdy alkohol przestał przynosić radość, a smutek to sięgałam po niego, gdy czułam pustkę i chciałam coś czuć. Wiedziałam, że skończy się to płaczem. To było lepsze niż pustka. Marihuana w pewnym momencie przestała mnie rozluźniać. Stała się wyzwalaczem moich myśli samobójczych.

Schematy doprowadzają mnie do destrukcji

Nie zdawałam sobie z tego sprawy przez długi czas. Jednak zauważam jak często mam ochotę się upić, zjarać czy się pociąć, bo zaczynam czuć zbyt dużo. Nadmiar emocji jest nie do zniesienia, tak samo jak pustka. Uświadomiłam sobie to dopiero po czasie. Po wypisie ze szpitala i po kilku sesjach z terapeutą.

Wydobywanie emocji, żeby czuć

Piszę o tym „wydobywaniu” z siebie emocji, bo za tą pustką stoi masa emocji, które później mnie zalewają i są nie do zniesienia. Wtedy często jest zbyt późno, bo idą jak fala, której nie da się zatrzymać. Pojawiają się myśli samobójcze, które są trudne do wytrzymania.

Emocje to nie tylko hasło „uśmiechnij się”. To tylko uśmiech, który nie raz zakładałam na zawołanie. Emocje to jest coś, co Ty czujesz. To jest coś czego ja się wciąż uczę, bo czasami nie wiem, co czuję. A ta niewiedza jeszcze bardziej mnie męczy, bo najczęściej czuję się niekomfortowo.

Czuć, albo nie czuć

Ostatnie tygodnie to był czas, który był dla mnie trudny i niestabilny. Po raz pierwszy zauważyłam swoją niestabilność emocjonalną. Nigdy nie czułam się mega stabilna, bo nie potrafiłam przewidzieć kolejnego dnia – obudzę się i to będzie „dobry” dzień czy nie? Nagle zauważyłam, że w jednej godzinie potrafiłam się cieszyć, złościć, smucić i nie byłam w stanie na to w płynąć. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Co więcej… byłam wobec tego bezsilna, bo często byłam zła bez powodu. Zaczęło mi to przeszkadzać, było to nie do zniesienia.

Niestabilność była tak silna, że w jednej chwili potrafiłam się cieszyć, a po chwili mieć silne myśli samobójcze. Problem pojawiał się, gdy byłam sama w domu.

Po trzech tygodniach brania stabilizatorów jest lepiej, choć nie powiedziałabym, że jest idealnie. W dalszym ciągu czuję swoją niestabilność, a jeszcze bardziej czuję napięcie i lęk. Lęk się nasila czasami do tego stopnia, że boję się kolejnego dnia. Lęk jest irracjonalny, ale jednocześnie mnie zalewa. I znowu pojawia się tęsknota za pustką, choć wiem, że ona też jest nie do zniesienia na dłuższą metę.

Nie do zniesienia jest czasami życie z zaburzeniami psychicznymi o czym pisałam w poprzednim wpisie.